Kwarantanna w namiocie cz. 2
- Sophie
- Jul 30, 2020
- 5 min read
Updated: Feb 16, 2021
Podczas naszego życia na plaży często próbujemy fantazjować, co byśmy zabrali ze sobą, gdybyśmy wiedzieli, że tu utkniemy. Albo czego nam brakuje. I co składa się na słowo “dom”.

Cały czas jesteśmy w stanie skrajnego entuzjazmu. Nie wiem czy to forma szoku w reakcji na to co się stało, ale codziennie budzimy się i zasypiamy z przekonaniem, że jest po prostu cudownie. Jakby ktoś otworzył po latach drzwi klatki i wypuścił nas na wolność. Jakbyśmy dopłynęli do skraju dekoracji Truman Show i zdołali przedostać się do ukrytego świata natury. Bo tu rządzi natura.
Czego więc nam brakuje?
Żyję strachem, że rozpadną mi się buty. To chyba szczególnie, bo przetarły się na bokach. Miał to być ich ostatni wyjazd. Mam jeszcze sandały, ale co mi teraz z sandałów.
Bez butów na zboczach krety nie przetrwam, będę uziemiona. To moja granica.
Wszystkie sklepy z ubraniami są zamknięte w najlepsze, a ja się zastanawiam, co będzie z ludźmi, którym się buty przetarły.
Czy za kilka miesięcy będą im te buty dozować, zezwalać na chwilę otworzyć? A dzieci, co wyrastają z butów, co one będą robić?
Nie da się też przetrwać bez balsamu przed słońcem. W marcu! Tu los był dla nas łaskawy. Jest chłodno, a słońce po prostu pali przez kilka godzin dziennie.
Kolejnym podstawowym brakiem jest stół. Dość szybko jednak znajduję połamany szyld od tawerny i plastikowe krzesło bez oparcia. Konstrukcja jest doskonała, jak przywalić szyld kamieniem z tej i tamtej strony.
T. Czasami tęskni do naszego mieszkania.
Gdy pytam do czego szczególnie, to nie wie. Chyba do idei własnego miejsca, bazy.
T. musi mieć bazę z której wyjeżdża i do której wraca. Jednak, gdy kilka tygodni później przenosimy się z naszym namiotem niżej, na plażę i zaczynamy budować kuchnię z porzuconych desek i ściany z liści palmy, czujemy się coraz bardziej u siebie w “domu”.
W pewnym momencie zajmujemy już jakieś 60 metrów plaży w tej naszej willi, budując sobie ścianki między plażowymi drzewami i wyimaginowane wejścia i wyjścia rzędami białych kamyczków. Ozdoby, wzorki, murki. Namiot, kuchnia, spiżarnia, otwarty pokój z hamakiem - czytelnia..
Wszystko to dzieje się trochę na prawdę, a trochę jak w wyobraźni dzieci bawiących się w dom. Ściany są raczej symboliczne. Pokoje też. Z każdym dniem jednak widzimy w nich więcej naszego domu.
Każdy przedmiot rośnie w wyobraźni. Kawałek deski przybity do gałęzi jako blat kuchenny. Plastikowa skrzynka z warzywami to spiżarnia. Kiedy znajduję ukryty w krzakach podeścik rybaka do siedzenia mam poczucie, że mamy już wszystko.
Ale, nie mamy co czytać.

Przy jednym z porzuconych na zimę namiotów znajduję Erikę Jong po angielsku - cud bo przyjeżdżają tu zwykle niemcy - rozdartą na pół, zawilgoconą i bez okładki. Parachutes and kisses. Suszę ją w słońcu i towarzyszy mi od tej pory do śniadania. Książka o wyzwolonej 37 latce w trakcie rozwodu w NY w latach osiemdziesiątych. Karierze, wolności i byciu kobietą i wschodnio-europejskich korzeniach. 37 lat. Jesteśmy w tym samym wieku.
“Pokolenie Isadory jest w średnim wieku. Ci baby boomers, którzy myśleli, że nigdy nie zwiotczeją, nie wyłysieją ani nie umrą, teraz wiotczą, łysieją i umierają w przerażającym tempie. Wielu z nich ma pod dostatkiem byłych małżonków, dzieci w co drugi weekend, domy w Hamptons, domy w legendarnych hrabstwach Fairfield lub Dutchess, spółdzielnie lub kamienice w mieście. Niektórzy mają nawet akcje, obligacje, fundusze rynku pieniężnego, prawników, księgowych, menedżerów biznesowych i hemoroidy. (Te rzeczy najwyraźniej idą w parze.)
Są teraz starszym pokoleniem. Wiedzą o tym, ponieważ podpisują czeki. Wiedzą o tym, ponieważ ich rodzice zaczynają umierać. Wiedzą to, ponieważ ich dziadkowie patrzą na nich z niespokojnych krzeseł w chmurach. (A żyjący zaczynają wydawać się prawie tak szklistymi oczami jak zmarli). Osiągnęli wiek, w którym spotykają swoich nowych kochanków w AA; wiek, w którym niektórzy z ich przyjaciół są uzależnieni, niektórzy z nich są bankrutami, a niektórzy z nich nie żyją; gdzie ich dzieci chcą prawdziwych koni, a nie zabawkowych, i gdzie nie martwią się już o własną ciążę, ale o córki ”. Krótko mówiąc, osiągnęli wiek, w którym wiedzą, że umrą."
Dużo się zmieniło. Mogłabym być dzieckiem kobiety z tej książki. Dzieli nas 40 lat.
Moje pokolenie, baby boomers lat 80, nie podpisuje czeków, nie mamy domów chyba, że odziedziczone, nie mamy akcji, obligacji i funduszy. Jedyne co nas łączy, to śmierć i uzależnienia. Nie przeżyliśmy jeszcze nawet rewolucji seksualnej i liczymy na nią teraz.
Oto moje pokolenie, baby boomers stanu wojennego. Spóźnieni na wielkie kariery i wielkie kredyty. Wychowujący kota lub dwa i wychowani do realizowania niemożliwych marzeń i zdławionych przez komunę ambicji własnych rodziców.

Mamy jeszcze Greka Zorbę z lokalnej biblioteki którego pożyczyliśmy na ferie zimowe i Kafkę ( !? ) Proces w wersji kieszonkowej.
Zorby nie toleruję przez pierwsze trzy miesiące. Wydaje mi się seksistowski i pretensjonalny. Za bardzo wykreowany, wydumany. Później, gdy jestem już gotowa czytać nawet etykiety na opakowaniach, siadam do niego ponownie, żeby odkryć, że doskonale oddaje kreteński sposób myślenia i formułowania myśli. Że ta "niby egzaltacja" jest doskonałą obserwacją, a nie pretensjonalnym pomysłem. Oni naprawdę tak mówią i są w tym prawdziwi.
Kreteńczyk mając wolne, weźmie swoją gitarę albo bouzouki i siedząc na plaży zacznie śpiewać i grać rzewne lub skoczne piosenki.
Kreteńczyk w każdym wieku tak spędza wolny czas. Nie usłyszysz tu radia, disko czy innego dresiarstwa. Usłyszysz zawodzenie i bouzouki z muzykantem otoczonym gromadką znajomych.
Gdy nasz dom nabiera kształtów, w które jesteśmy gotowi zupełnie uwierzyć, przychodzi piasek z Sahary, a z nim czerwony, mroczny dzień i wielkie fale, które zabierają wszystko, ściany, półki, blaty.
Zostaje nam tylko wiszący leżak i niby stół, który udało się schronić.

W kwietniu, który jest niby początkiem sezonu mierzymy się z wiatrem. To Grecki halny, który doprowadza nas do szaleństwa. Wieje bez przerwy i cały czas z innej strony. Z powodu lock down'u, nikt nas nie wpuszcza do żadnego wnętrza ( o co też nie prosimy ), możemy tylko siedzieć na opuszczonych tarasach tawern i szukać, z której strony nie wieje. Mimo wszystko jesteśmy tu obcy.
Głównym przedmiotem naszych fantazji jest - samochód.
Do nieznanej plaży w normalnych warunkach kursuje codziennie, czy raczej, raz dziennie, autobus szkolny, który dla trójki dzieci wspina się na górę, żeby 30 minut później zjechać po stromych zboczach aż do miasteczka. Nie minibus. Cały autobus. Wielki pusty PKS z lat 80tych. Ten autobus, wraz ze szkołą zostaje zawieszony.
Oznacza to, że do miasteczka dzieli nas 26 kilometrów przez góry i jest to jedyna droga jaką się można stąd wydostać. Żywimy się fasolą czarne oczko w koncentracie pomidorowym i ciastkami, jednak od czasu do czasu doskwierają nam marzenia o jabłkach czy innych fantazyjnych dobrach, których nie umiemy nawet nazwać. Generalnie brakuje nam rzeczy niepotrzebnych.
Wprowadzono zakaz wychodzenia z domu bez uprzedniego wysłania sms’a na policję.
W samochodzie nie może być też więcej niż dwóch pasażerów.
Jest to ten moment, kiedy zaczynamy podejrzewać, że możemy być nielegalni.
Udaje nam się przekonać kilku ekspatów do robienia nam czasem dodatkowych zakupów, jednak to oczym marzymy to wycieczka za góry. Spacer po sklepie, półki, kolory, opakowania, decyzje.
Przecież idąc do sklepu zawsze wraca się z czymś nieplanowanym, co rzuciło się w oczy. Czymś miło zbędnym i niepotrzebnym.
No więc samochód. Samo - chód. Pierwszy raz to słowo tyle znaczy. Że Sami możemy pójść do sklepu, do miasteczka, że samo pojedzie. Bez próśb, zależności i pytania.
Marzy nam się stary pick up, jak w filmach Tarantino.
Trzydziestoletnie Datsuny, Nissany i Toyoty suną przez góry, pełne arbuzów lub owiec. Niektóre wypełniają warzywa albo sprzęty albo szczekaczka na froncie drze się Ryby, świeże ryby ! Sery! Krzesła! Dywany!
Nigdy nie pamiętam, co jest co po grecku i biegnę na sam dźwięk tego krzyku, sądząc, że kupie ser, a tu na przykład przyjechały kurczaki.
Marzenie o pick upie szybko się ulatnia.. Te zabytki są w cenie. Nie ma na krecie tanich samochodów. Żadnych.
W końcu okazuje się, że poza jabłkami i książką od czasu do czasu, nie brakuje nam nic.
A na pewno nie towarzystwa.





Comments